Powered by GetYourGuide



Home relacja Australia i Nowa Zelandia odcinek 1 (relacja czytelnika)
Australia i Nowa Zelandia odcinek 1 (relacja czytelnika)

Australia i Nowa Zelandia odcinek 1 (relacja czytelnika)

Dzień 1 – No to lecimy! WAW-FCO-PVG

Lot 1 – WAW-FCO Alitalia
No to ruszam! Przygotowania do podróży poczyniłem już dzień wcześniej – udało mi się dokonać odprawy na lot Alitalii. Na lotnisku miły Pan w check-inie wydrukował mi moją kartę pokładową na wybrane przeze mnie miejsce – 6A, lecz odmówił wysłania bagażu prosto do Melbourne. Alitalia nie pozwala, jeżeli podróż jest na dwóch biletach. Z jednej strony szkoda, a z drugiej może i lepiej – Rzym ma niechlubną opinię z powodu gubienia transferowych bagaży.
Do security niestety okropnie długa kolejka, sprawdzanie bardzo szczegółowe. Mam wrażenie, że duży ruch wygenerowały loty Wizza i Ryana, które z wiadomych powodów odprawiane są z Okęcia. Zostało mi trochę czasu, więc dokonałem rutynowego spaceru po pirsie. Nic ciekawego oprócz dwóch leżących na płycie rękawów nie znalazłem – od kiedy one tam są? Orientuje się ktoś? W tle słyszę awanturę jakiejś pani, która nie chce dopłacić 70 euro za za duży bagaż podręczny w Ryanairze.

Czas mojego lotu nadchodzi, więc pora się udać do bramki 26 – boarding przez rękaw. Idę, a tu na pożegnanie do bramki 24 podstawia się 787 SP-LRB.

IMGP5457res

Dziś do Rzymu polecę Airbusem A320 o rejestracji EI-DSC , odziedziczony w spadku po AirOne – taniej linii Alitalii.

IMGP5450res

Boarding odbył się dość sprawnie, w samolocie zainstalowane są fotele Recaro (z logo AirOne). Na szczęście konfiguracja foteli jest trochę mniej upakowana niż w AirOne – miejsca na nogi wystarczy.

IMGP5473res

Podczas wypychania polowałem na zdjęcie aresztowanego Aerosvita, niestety był strasznie daleko, ale na pewno nie miał kajdanek na wingletach ;)

IMGP5478res

Wróćmy do A320 Alitalii – należy unikać środkowych foteli – nie dość, że nie ma ani dostępu do okna, ani do korytarza, to jeszcze pasażer takiego miejsca ma pod nogami skrzynkę do IFE ograniczającą miejsce na nogi. Skoro już mowa o IFE -każdy pasażer ma przed sobą indywidualny malutki telewizorek na którym może wybrać jeden z kilku nadawanych kanałów. Na jednym z kanałów wyświetlana jest mapa z aktualnym położeniem samolotu. Super – w moim poprzednim locie A320 Alitalii tego mi najbardziej brakowało.

IMGP5481res

Jeszcze dwie fotki wnętrza:

IMGP5471res

IMGP5474res

Tak szybko jak tylko samolot osiągnął wysokość przelotową, załoga zniknęła za zasłonką. Myślałem, że Alitalia przestała już serwować cokolwiek w lotach europejskich, gdy pojawił się serwis. Dodam, że lot trwał już od dobrej godziny. Do wyboru była słodka lub słona przekąska i napój (z alkoholi wino białe i czerwone do wyboru). Wybrałem słone sucharki (bardzo dobre!) i tradycyjnie w Alitalii sok z czerwonych pomarańczy.

IMGP5483res

Serwis się skończył, załoga zniknęła. Pojawili się z powrotem by przygotować samolot do bardzo miękkiego lądowania w Rzymie. Wyjście z samolotu przez rękaw.

Na bagaż czekać trzeba było około pół godziny, ale nigdzie mi się nie spieszyło – w końcu musiałem go zanieść do jeszcze zamkniętego stanowiska odprawy biletowo-bagażowej. Krótki spacerek do terminala 3 pod stanowisko 380 – przed okienkiem siedziały już na walizkach ze trzy osoby o azjatyckich rysach twarzy. Do odlotu było jeszcze około 4 i pół godziny, więc uznałem że nie będę czekał w kolejce półtorej godziny – i w tym momencie ni z tego, ni z owego zbiegł się tłum chińczyków – około 50 osób ustawiło się w ogonku. No nic, ja też stanąłem. Decyzja okazała się o tyle dobra, że za chwilę pojawili się agenci i ruszyła odprawa. Odprawa odbywała się na 5 stanowisk, więc wszystko szło sprawnie. Na stanowiskach znajdowała się nawet kartka z check-inowymi rozmówkami chińsko-włoskimi. Poprosiłem o miejsce z tyłu przy oknie i takie też dostałem – bagaż zniknął gdzieś w dziurze i zobaczę go (mam nadzieję) w Melbourne.

Na Fiumicino niewiele się zmieniło od mojej poprzedniej wizyty – ponownie chaotyczna i powolna kontrola bezpieczeństwa, a następnie spacerek do satelity, w której znajdują się bramki G. W satelicie znajdują się dwie poczekalnie biznesowe – Giotto Alitalii i Le Anfore. Choć ta pierwsza wyglądała bardzo zachęcająco, nie mogłem z niej skorzystać na Priority Pass, więc udałem się do Le Anfore.

IMGP5501res

Lot 2 FCO-PVG China Eastern

Zbliża się czas wejścia na pokład, więc pora się udać pod bramki. Nasza to G8, a samolot już czeka – niestety nie było jak zrobić zdjęcia samolotu wewnątrz, bo za dużo świateł odbijało się od szyb terminala. Lot odbędzie się samolotem Airbus A330-200 linii China Eastern. Samolot B-6122 wyprodukowano w 2006 roku, a wnętrze sprawia wrażenie nowego samolotu. Fotele duże, wygodne, z regulowanymi zagłówkami (na wysokość i z odginanymi boczkami), rozstawione na tyle dobrze, że nie ma problemu z miejscem na nogi, ale uwaga – pod KAŻDYM fotelem jest puste metalowe pudełko na komputer do sterowania systemem rozrywki :(

IMGP5511res

IMGP5512res

Niestety, zabrakło indywidualnego systemu rozrywki.

IMGP5511res

Na fotelu czekały na wszystkich koce, poduszki i marnej jakości słuchawki. Samolot posiada bowiem w środkowym rzędzie co kilka rzędów wysuwane ekrany LCD na których emitowany jest “program rozrywkowy”.
Stewardessy sprawiają wrażenie miłych i uśmiechniętych, wszystko odbywa się nadzwyczaj sprawnie. Powiem szczerze, że się obawiałem tego lotu – nie spodziewałem się niczego, opinie w Internecie o China Eastern są mizerne, a tu miłe zaskoczenie. Wpuszczanie pasażerów na pokład zakończone szybko.
Wyświetlony został film safety demo, jednak głośność była ustawiona tak cicho, że nie szło nic usłyszeć. Jako ciekawostkę wrzucę foto-kartę bezpieczeństwa :D

IMGP5525res

Zaraz potem wypychanie i kołujemy do pasa startowego. W kolejce do startu czekaliśmy na tyle długo, że dorobiliśmy się opóźnienia. Gdy tylko samolot osiągnął wysokość przelotową wjechały gorące ręczniki – miłe zaskoczenie. Zaraz później załoga ustawiła się w korytarzach i po powitaniu pasażerów przez szefową pokładu wszyscy się ukłonili – wróciły mi wspomnienia z Japonii

Pora na pierwszą rundę serwisu – napoje zimne (w tym wina i piwa). Można było brać zarówno gdy wózek jechał tam i z powrotem. Niedługo później wyruszyły wózki z obiadem – tu wybór był taki jak prawie zawsze – kurczak lub ryba. Jako, że tych drugich nie znoszę, wybrałem “czikena”.

IMGP5535res

Kurczak był podawany z ryżem na małych kluseczkach. Dodatkowo talerzyk z sałatą z oliwkami w oliwie i owocami. Na deser kawałek średnio-smacznej czekolady.
Cóż, danie smakowało tak jak wygląda – było kompletnie bezsmakowe, ale dało się zjeść. Posiłek raczej na minus.
Wózek przejechał jeszcze raz – tym razem z napojami gorącymi.

Podobała mi się duża sprawność z jaką wszystkie porcje znalazły się na stołach pasażerów – w każdej części kabiny pracowały aż 4 wózki z dwoma osobami personelu pokładowego przy każdym. W niektórych liniach jeszcze wszyscy nie dostaną swojej porcji, a już pierwsi zjedli cały posiłek.
Śmieci zostały szybko uprzątnięte i nastała pora snu, więc wszyscy zostali poproszeni o zasłonięcie okien, a światło zostało wygaszone. Na ekranach przeleciały w czasie lotu trzy amerykańskie filmy, ale jakie nie mam pojęcia. Z resztą nie widziałem nikogo kto był by nimi zainteresowany. Ja nie mogłem się powstrzymać i zrobiłem kilka zdjęć tego, co było za oknem gdzieś nad Syberią.

IMGP5549res

IMGP5545res

Śniadanie wystartowało na dwie godziny przed lądowaniem. Poprzedzone zostało rozdaniem po raz kolejny ciepłych ręczników – na ekranach po raz pierwszy pojawiła się mapa.

IMGP5555res

Witamy w Chinach! Tym razem do wyboru omlet lub danie ryżowe. Padło na to pierwsze i nie zawiodłem się – omlet podany z boczkiem i plackiem ziemniaczanym. Do tego bułka (na ciepło), dżem, jogurt i owoce.

IMGP5554res

Śniadanie dużo lepsze niż obiad.
Przed lądowaniem zaliczyliśmy jeszcze kilka kółek w holdingu, by miękko osiąść na pasie startowym lotniska Pu Dong z 10-minutowym opóźnieniem. Krótkie kołowanie i wysiadka przez rękaw. Transfer bezproblemowy – Pani w transfer desku namierzyła mój bagaż i wydrukowała nową kartę pokładową na kolejny odcinek podróży. Szybka kontrola bezpieczeństwa (bez wyciągania niczego z plecaka – wszystko razem przejechało przez maszynę) i już jestem na poziomie odlotów terminalu 1. Terminal przypomina pirs w Warszawie – długi korytarz z bramkami po dwie obok siebie. Widać po nim, że od otwarcia ząb czasu lekko go nadgryzł.



IMGP5558res

Przed odlotem jeszcze wizyta w lotniskowym saloniku, ale jest delikatnie ujmując nieciekawy :D

Dzień 2 – PVG-MEL

Boarding się rozpoczął (spóźniony, a jakże ;) ), a ja siedzę na lotnisku i poprawiam zdjęcia do relacji. Gdy skopiowałem ostatnie poprawione adresy URL i rozejrzałem się i okazało się, że jestem ostatni do wejścia na pokład. No cóż – klikam wysyłanie posta i będzie co ma być :D

Jak już wspomniałem, na moim bilecie elektronicznym widniał Boeing 767, jednak pod bramką ustawił się Airbus A330-200. Sądząc po Load Factorze, który przekraczał 95%, zmiany dokonano już wcześniej – nie była to podmianka operacyjna. Nasza maszyna ma rejestrację B-6123 i pierwszy lot także odbyła w 2006 roku. Tym razem China Eastern ugości mnie w fotelu 65A. Jak można się domyślić, wnętrze jest identyczne jak w poprzednim samolocie – całkiem wygodne fotele i brak indywidualnego systemu rozrywki, więc nie będę się rozpisywał. Załoga znowu bardzo miła i profesjonalna.

Nie mogłem się doczekać sprawdzenia posiłków, bo tym razem catering był ładowany w Shanghaju, a nie przez firmę niezależną od linii. Dodam, że w Rzymie wokół samolotu kręciły się samochody Skychefs. Pierwszy serwis i wybór między wieprzowiną, a rybą nie był dla mnie żadnym wyborem :D Oczywiście padło na wieprzowinę.

IMGP5560res

Wieprzowina została podana na makaronie i była zrobiona moim zdaniem idealnie. Świetnie doprawiona, mięciutka – to samo sam makaron. Oprócz samego dania głównego każdy otrzymał niedobrą sałatkę z dwoma kawałkami mięsa (jakiego – nie wiem), jogurt owocowy, bułkę na ciepło (nie ma jej na zdjęciu), kawałki arbuza oraz torebeczkę z dziwną zawartością opisaną jako “aviation raddish” (lotnicza rzodkiewka?) – mi nie smakowała. Ogólnie posiłek średni na jeża.

Później rozpoczęła się część nocna lotu. Osobiście nie lubię długich lotów – po kilku godzinach nie mam co ze sobą zrobić. Za oknem nie widać kompletnie nic, filmy słabe, więc próbowałem się zmusić do snu, co jak się okazało później dobrze wpłynęło na mój poziom wypoczęcia po lądowaniu. Zapomniałem napisać w poprzedniej części relacji, że w nocy co jakiś czas załoga przechodziła po kabinie z “serwisem wodnym”. Każdy komu chciało się pić mógł wziąć wodę w dowolnej ilości – duży plus. Nie inaczej było na tym odcinku.

Lot dłużył mi się niemiłosiernie, a za oknem rozpoczął się wschód słońca – byliśmy już ewidentnie nad australijskim Interiorem.

IMGP5564res

Pora na śniadanie – tym razem wybór to omlet lub kurczak. Wybrałem danie jajeczne, co okazało się słusznym wyborem.

IMGP5569res

Oprócz rzeczonego omletu w foliowym zawiniątku znalazła się kiełbaska, kawałek szynki, pomidor cherry, pieczarki i ziemniaki. Całość posiłku dopełniał podany na ciepło chrupki croisant z miodem, melon i ciasto czekoladowe. Zestaw zawierał też porcję soku pomarańczowego. Śniadanie zdecydowanie bardzo dobre.

Przyszła pora na wypełnienie kart imigracyjnych i… poranną gimnastykę! Tak, na pokładzie China Eastern – co pominąłem w poprzedniej części relacji – można wziąć udział w porannych ćwiczeniach. Pani na ekranie pokazuje ćwiczenia, a załoga demonstruje je na korytarzach. Po kilkunastu godzinach lotu świetna sprawa.

IMGP5571res

Lądowanie bez przygód – znowu bardzo miękkie i w ten sposób tygrysm znalazł się w krainie kangurów! Tak! Tak! Tak! Za oknem widok A380 Qantasa i Singapore. W kolejce do startu czeka A330 Garuda Indonesia. Niestety nie zrobiłem zdjęć.

Podsumowując dwa loty China Eastern:
– same samoloty są bardzo w porządku, nie spodziewałem się że będzie tak dobrze.
– brakuje niestety indywidualnego systemu rozrywki w A332 w economy, podobno nowe samoloty już go mają.
– cabin crew bardzo profesjonalne, wszystko się zgadza. Jeden z wyższych standardów serwisu w economy z jakim miałem do czynienia. Pomijam nierówne posiłki
– szkoda, że kapitan nie odzywa się w ogóle w czasie lotu – tak na prawdę ani na jednym, ani na drugim odcinku nie widziałem ani przez chwile jak wygląda załoga kokpitu. Może w chinach zrobili Airbusy, które same latają?

Dzień 2 – Melbourne

Lotnisko przywitało mnie ogromną kolejką do kontroli paszportowej. Na szczęścia szło dość szybko, mimo że z powodu tłumu w sali odbioru bagażu zatrzymano na 10 minut kontrolę paszportów (!). System odbioru bagażu jest bardzo podobny jak w Stanach – nawet jeżeli masz nadany bagaż na krajowy odcinek po locie międzynarodowym, musisz go osobiście odebrać przejść przez cło i nadać jeszcze raz. Sala odbioru bagażu jest ciasna, a wrażenie dodatkowo potęguje kolejka do wyjścia wijąca się przez całą halę wężykiem. Na szczęście mój bagaż doleciał, a pani od cła skierowała mnie od razu do wyjścia z lotniska. Z lotniska wyszedłem 90 minut po lądowaniu.

IMGP5632res

Witamy w Australii! Temperatura na zewnątrz przekracza 20 stopni, ludzie ubrani w letnie ciuchy, wszyscy dookoła uśmiechnięci, tak jak miało być! Co więcej, temperatura dziś jeszcze wzrośnie do 31 stopni.
Do Melbourne dostałem się Skybusem. Bilet w dwie strony kosztuje 28 AUD. Autobusy jeżdżą w dwie strony i kończą bieg na stacji Southern Cross. W ramach ceny biletu można się przesiąść do mniejszego busa, który podwozi pasażera do dowolnego hotelu w centrum Melbourne. Jako, że mój Ibis Little Bourke Street jest tuż obok Southern Cross, poszedłem na piechotę.

Jak tylko doprowadziłem się do stanu używalności, ze zdziwieniem stwierdziłem, że nie czuję żadnego jetlag’u – no to w drogę! W hotelach dostępne są darmowe mapki Melbourne z listą atrakcji. Do poruszania się po Melbourne służą głównie tramwaje, ale miasto poszło turystom na rękę i udostępniło im dwie darmowe specjalne linie turystyczne – jedna to tramwaj 35 Circle Tram, który okrąża całe centrum Melborune (zarówno zgodnie, jak i przeciwnie do ruchu wskazówek zegara). Tramwaje tej linii są brązowo-kremowe. Druga linia turystyczna, to czerwone autobusy, które wykonującą większe kółko po największych atrakcjach Melbourne. Niestety autobusy te jeżdżą tylko w jedną stronę, a cała pętla trwa około 90 minut. Należy zaznaczyć, że centrum jest na tyle małe, że ja przeszedłem cały dzień pieszo.

Po drodze nad rzekę Yarra był bardzo fajny budynek

IMGP5579res

Sama rzeka przecina dzielnicę biznesową CBD (Central Business District)

IMGP5580res

Południowe wybrzeże tworzy deptak, który tętni życiem w przerwie na lunch, oraz wieczorami.

IMGP5589res

IMGP5594res

Widok na drugą stronę rzeki:

IMGP5599res

IMGP5590res

Niestety nie udało mi się wejść na wieżowiec Rialto, jednak na południowej stronie znajduje się jeszcze wyższy budynek z którego doskonale widać panoramę miasta. Mówię o Eureka Skydeck 88. Winda na taras widokowy wjeżdża z prędkością 9 m/s.

IMGP5612res

IMGP5616res

Jeszcze jedno zdjęcie skyline’u Melbourne:

IMGP5635res

Kolejnym punktem mojego spaceru było zwiedzenie parków dookoła Ogrodu Botanicznego, wewnątrz znajduje się Świątynia Pamięci – pomnik wzniesiony na cześć Australijczyków biorących udział w I Wojnie Światowej

IMGP5670res

Artystycznym i rozrywkowym centrum miasta jest Federation Square, najczęściej odwiedzane miejsce w Melbourne.

IMGP5704res

IMGP5720res

Tak wygląda tramwaj Circle Line:

IMGP5732res

IMGP5730res

Całe centrum Melbourne usiane jest sklepami i punktami usługowymi. Tu jedna z przykładowych ulic handlowych:

IMGP5738res

Ostatnim punktem spaceru jest Biblioteka Stanu Victoria

IMGP5742res

Powiem Wam, że nie nastawiałem się jakoś szczególnie na Melbourne, ale spodobało mi się. Ma taki swój wyluzowany klimat jak na miasto biznesowe.




Powered by GetYourGuide

Strony: 1 2 3 4


mleko

Komentarz(15)

  1. Super , Super wyprawa i relacja. Gdzie jadałeś i noclegi.

    Jaki przewodnik turystyczny użyłeś do złożenia swojej wyprawy ??

  2. Spiac w hostelu (w Australii srednio 150zl za lozko w koed pokoju), dwojki z mini lazienka od 300zl jak sie dobrze trafi, mozna zjesc basic sniadanie w cenie (platki, tosty, napoje, dzem, miod, marmite, kawa herbata), a takze czesto skorzystac z kuchni i to jest bardzo dobra opcja jesli ktos umie cos ugotowac, bo akurat jedzenie jest swietne, swieze ryby, owoce morza, fantastyczne steki, wino, sery, doskonale owoce i warzywa. Na miescie mozna zjesc basic lunch od 12-14 AUD (ok. 50zl), stek na Rocks’ach od 32 AUD (np. Phillips Foote). Jedzą BURAKI!!! i kiszone ogórki. Wielka radość. Noclegi warto rezerwowac z duzym wyprzedzeniem, są tańsze i wybór jest większy, rozwazyc opcję korzystania nawet z apartamentow do wynajecia (long term wychodzi taniej niz hostel, a warunki sa nieporownywalnie lepsze, robia swietne zdjecia, w realu roznie bywa). JEsli nocleg jest blisko lotniska – oplaca sie wziac taksowke, naprawde. Wyjazd z lotniska do Mascot (i jednoczesnie wyjazd ze strefy objetej Gate Pass) to jest ok 6 AUD wraz z oplata 3,50 za wyjazd z lotniska. bilet kolejowy do CEntrum ok. 3,60 AUD. Albo MyMulti. W NIedziele przejazdy za 2,50 AUD (doba) dla osoby doroslej w rodzinie. Wrocilismy w marcu. Pogoda juz duzo lepsza. WYnajem aut na NZ – szukajcie ‘relocation’ – mozna czasem znalezc auto za 1 NZD za dobe pod warunkiem, ze w ciagu np. 3-5 dni przewiezie się auto z miejsca a do b. Budget option, niektorym moze sie przydac. POlecam jucy rentals. Wynajem w australii duzo tanszy.

  3. Drogo, drogo, drogo. To jest najdroższy kraj w którym byłem z pozycji turysty.

    Co prawda udało się poza Sydney znajdować przyzwoite hostele po 25-30 AUD to nadal drogo. O zwyczajnym hotelu można zapomnieć. Aby się tanio stołować trzeba trochę się nachodzić i poszukać.
    Do tego ceny tego samego artykułu w sklepach mocno się różnią np puszka coca-coli normalnie od 2,5-3 AUD a udało mi sie znaleźć w Tesco za 1 AUD :-)

    Do tego w lutym / marcu 2013 pogoda była kiepska – deszcze, ulewy – trzeba jechać grudzień – styczeń.

    Ceny samochodów zawsze podają bez ubezpieczenia a ono kusztuję dodatkowe 40-60% ceny samochodu.

    PS. W Sydney tym razem bawił statek AURORA – “tylko” 10 pokładów i 270m długosci.

  4. imandra, dzięki za sprostowanie :-)

    Tubylec, masz oczywiście rację :-)

    Andre, noclegi po kolei:

    Sydney – YHA Railway Square
    Auckland – JUCY Auckland
    Queenstown – Haka Lodge
    Brisbane – City YHA
    Cairns – Northern Greenhouse
    Uluru – Lodge
    Sydney 2 – Sydney City Hotel
    Shanghai – Novotel Atlantis

    Jedzenie różnie, ale niestety na ogół fastfoody, bo restauracje były drogie i to bardzo :/

  5. Hej, świetna wyprawa. Powiedz mi jeśli to nie tajemnica jakim aparatem robiłeś zdjęcia, bo wyszły niesamowicie.

  6. kojanik,

    Dzięki. Oczywiście żadna tajemnica: Pentax k-r + kitowe obiektywy Pentax DAL 18-55 oraz DAL 50-200.

  7. Bardzo mi się podobała twoja relacja. Nie jest sztuką polecieć na drugi koniec świata – to kwestia kasy i odrobiny logistyki. Sztuką jest tak to opisać, by chciało się czytać !

  8. 95% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
    wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
    co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby

  9. sprzedaz auta w n. zeelandii ? moze nie byc slodko:

    konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w

    christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej

    parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa

    roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed

    momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow

    sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie ?

    auto na sprzedaz ? zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na

    sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie

    zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto

    jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala

    pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na

    ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac

    akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po

    nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom.

    zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac ? do

    dzis sie pukam w glowe. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku.

    oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i

    wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko

    jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po

    lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych

    miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero.

    mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze

    latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac

    auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po

    500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili

    z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie

    wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go

    sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co

    juz nawet wole nie pamietac.

    konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to

    jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej,

    to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w

    hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec

    sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i

    pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed

    lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez

    bez sensu.

    dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac,

    przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo

    zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem

    pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem

    150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na

    lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka

    miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc,

    czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.

    a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane

    miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak

    wyobrazni. das ist keine deutschland, menschen. angielski swiat nie

    dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione

    przed lotniskiem?.

Opublikuj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *