Home relacja Chiny 2011 – relacja “na żywo” z podróży – część 4 (Jinan i Tai Shan, czyli 7200 schodów!)

Chiny 2011 – relacja “na żywo” z podróży – część 4 (Jinan i Tai Shan, czyli 7200 schodów!)

Zapraszam do czwartej części relacji z podróży po Chinach. Tym razem piszemy o tym co działo się w ciągu trzech dni pobytu w Jinan oraz okolicach. Jeśli dopiero teraz trafiłeś, zapoznaj się z pierwszą częścią relacji, w której piszemy o przelocie z Polski oraz dwóch pierwszych dniach w Pekinie: KLIK, drugiej części opisującej pobyt w Kantonie (Guangzhou): KLIK i trzeciej z Szanghaju: KLIK

Aktualizacja 2011.06.16, 23:59: Ostatni dzień w Jinan, jutro powrót do Pekinu.

Aktualizacja 2011.06.16, 23:30: Relacja z Tai Shan dodana, czyli zdobywamy szczyty schodami!


Aktualizacja 2011.06.14, 21:50: Pierwszy dzień w Jinan (jezioro Daming), a jutro całodzienny trip w góry!

Na początek polecam opis ostatniego dnia w Szanghaju: KLIK

Jesteśmy w Jinan. Pierwotny plan zakładał kupienie kolejnych biletów kolejowych od razu po przyjeździe, jednakże tłum miliona Chińczyków przy kasach biletowych skutecznie zniechęcił nas do realizacji zadań w pierwotnej kolejności. Wybraliśmy inną wersję: zameldowanie w hotelu, kąpiel, kupno biletów kolejowych oraz wizyta nad jeziorem Daming.

Nocleg zawdzięczamy serwisowi expedia.com który dla hotelu GreenTree Inn Jinan Railway Station zaoferował najniższą cenę 21,24  USD ( 138 RMB/ 58 PLN). Niestety dwa dni temu nie było dostępny żaden kod rabatowy na hotele i musieliśmy zapłacić pełną (choć i tak niską cenę). Dostaliśmy pokój numer 8227 położony na drugim piętrze. Okazał się on pokojem bez okna, nie chciało nam się jednak biegać do recepcji i o to kłócić. Po prostu później napisze się maila to expedii, iż dostaliśmy inny pokój od rezerwowanego, to jeszcze dostaniemy jakiś voucher od nich w ramach przeprosin :)

Dotarliśmy na dworzec do kas biletowych, gdzie jednak było jeszcze więcej Chińczyków niż rano (po 7.00). Stefcia stanęło w kolejce do kasy numer 3, ja zacząłem szukać okienka z jakimkolwiek napisem, iż ktoś tam mówi po angielsku albo też informacja, iż jest to okienko dla obcokrajowców. Oczywiście nie było takiego. Zapytany przeze mnie ochroniarz pomógł mi i dowiedziałem się, że bilety do Pekinu sprzedają w okienku nr 4. Ustawiłem się tam w kolejce. W połowie czekania zamieniłem się miejscami ze Stefcią (rząd do kasy nr 3) i udało mi się rozszyfrować tablicę rozkładu jazdy (wyświetlacz), która to informowała o dostępnych miejscach w poszczególnych pociągach. Wynikało z niej, iż każdy nasz pociąg miał wolne miejsca :) Oczywiście prośbę o bilety mieliśmy napisane na Kundlu. Pomimo tego, iż początkowo byłem bliżej w swojej kolejce niż Stefcia do kas podeszliśmy w tym samym momencie. Kundla podałem Stefci, ale okazał się, iż miła Pani Chinka kasjerka z kasy numer 4 umie angielski :) Bez problemu kupiliśmy 3 pary biletów:
1) trasa Jinan-Pekin (dworzec południowy) na 17 czerwca, pociąg numer D40, podróż od 10:19 do , wagon 3 miejsca 56 i 57. Cena za second class to 153 RMB
2) trasa Jinan-TaiShan na 15 czerwca, godzina 5:13 (rano!), dojazd o 6:03. Pociąg numer K51 bez miejscówek – siedzenia hard seat, wagon 4. Koszt to 11 RMB
3) powrót TaiShan na 15 czerwca, wyjazd 21:39, pociąg osobówka numer 1086, wagon numer 11 bez miejscówek – koszt to… 5.5 RMB (2.20PLN!) za trasę długości 73 km!!!

W TaiShan czeka nas całodzienna wspinaczka na jedną z pięciu Świętych Gór. Spodziewane są tłumy osób i dużo schodów po drodze :)

Zadowoleni z posiadania biletów udaliśmy się pieszo w okolice jeziora Daming. Po drodze zjedliśmy pyszne żarełko po 23 RMB od osoby – jedna z porcji to ostra papryka z makaronem ala lazania z jajecznicą, druga z nich to warzywa z (chyba) boczkiem, zrobione na specyficzny sposób. Mega pychota :)

Najedzeni powędrowaliśmy dalej gdzie znaleźliśmy jeden z browarów poniemieckich. Usiedliśmy w chłodzie (na dworze ponad 30 stopni + niska wilgotność i suche powietrze) i wypiliśmy po 2 (dobre) piwka po 14 RMB każde. Krowa i Kleofas też pili i też im smakowało :)

Dotarliśmy nad jeziorko. Wstęp do północno-zachodniej części kosztuje 40 RMB i płaci się za… widoki na drugą stronę jeziora. Później okazało się, iż południowo-wschodnia część jest za darmo, jednak nie oferuje w zasadzie żadnych ładnych widoczków. Po drodze (w części “płatnej”) mijamy kilka świątyń i miejsc gdzie można coś zobaczyć (także mini operę za 20 RMB) albo przejechać się rowerem wodnym za… 80RMB. Zdzierstwo… Można też sobie zrobić zdjęcie na huśtanej ławeczce za 2 RMB. Albo porzucać metalowymi monetami w dzwonek (25sztuk za 5RMB). Po trafieniu w dzwonek “aktywuje” się mini fontanna. Dziecięce ale fajne :)
Ważne info – przejście w północno-wschodnim rogu z części płatnej do darmowej jest w jedną stronę – na danym bilecie nie wrócimy już do parku…

W części darmowej możemy zobaczyć pagodę czy też kilka innych budynków, niestety w strasznie dużych cenach. Nie bez powodu przed wejściem do parku widnieje napis – “National Tourist Atraction”…

Na wędrówkach uliczkami parku, podziwianiu widoków czy też sesji ślubnych minęła nam reszta dnia. Jeszcze słowo o tych zdjęciach: dosłownie wszędzie spotykamy pary podczas sesji zdjęciowej poślubnej. Ich liczba idzie w dziesiątki…

Za to białego człowieka nie spotkaliśmy tutaj jeszcze ani razu. Ludzie też jakoś inaczej się na nas patrzą…
Siedzimy na przystanku w pobliżu jeziora i czekamy na bus K98 (przystanek ma ok 300m od naszego hotelu). Jedzie Chińczyk rowerem i tak się na nas zapatrzył, że wjechał na innego pieszego. Albo jedzie cały bus starszych Chinek i każda do nas macha rękoma…

Na koniec zdjęcie pod tytułem: “No to który schodzi pierwszy…?”

Podjechaliśmy w okolice hotelu, zrobiliśmy zakupy w markecie i fruuu do pokoju. Przykładowe ceny z marketu: woda 0.5 litra od 0.8 RMB, herbata 0.5 litra od 2.30 RMB, piwko od 2.50 RMB za chińskie do 9-12 RMB za np. Heinekena, słodycze od 4 RMB za całkiem dużą porcję. Przy okazji znaleźliśmy mnóstwo swojskich barów, które sprawdzimy pojutrze. Jutro natomiast całodzienna wycieczka na jedną ze Świętych Gór (Tai Shan) – wyruszamy o 5:13, wracamy o 22:36.

Nasza dzisiejsza trasa (ponad 25 km):

Aktualizacja 2011.06.15, 00:40: Zdobyliśmy Tai Shan (KLIK), jedną z najbardziej świętych gór. Ponad 7200 schodów i 4 godziny wejścia (non stop schody!), jednak było warto. W dodatku nasz pociąg z Tai Shan do Jinan był opóźniony ponad 2h, więc do hotelu dotarliśmy inaczej – o tym jutro wieczorem, gdyż teraz marzymy tylko o tym, aby pójść spać :)

Aktualizacja 2011.06.16, 23:15:
Relacja z Tai Shan dodana, czyli zdobywamy szczyty schodami!

Wstaliśmy punktualnie po 3 rano. Trzeba było się spakować, coś zjeść i dotrzeć na dworzec. Pociąg odjeżdżał o 5:13 i dokładnie o tej godzinie ruszyliśmy.

Tym razem jechaliśmy zwykłym pociągiem bez miejscówek, na skutek czego dane nam było spędzić 53 minuty na stojąco wśród pozostałych pasażerów. Oczywiście czuliśmy się tak jak się czuje człowiek na którego się każdy gapi i ogląda :) Do Tai`an dojechaliśmy o czasie. Ponieważ mieliśmy dużo czasu postanowiliśmy przejść się miastem w kierunki Tai Shan.

Po drodze dane nam było minąć wiele ulic, niestety generalnie nic ciekawego po drodze nie było, dlatego polecamy każdemu podjechać autobusem nr z 3 z dworca prosto pod pierwsze bramy podejścia pod górę. (my wracaliśmy autobusem w drodze powrotnej z jakieś ulicy). Warto zaznaczyć, iż pierwsza górka zaczyna się jeszcze w mieście, a do kas jest jeszcze ładny kawałek.

Tai Shan ma być jedną z najbardziej cenionych Świętych Gór i ponoć był tutaj każdy z władców Chin. Wejście na szczyt oraz zejście (piechotą oczywiście) według przewodnika ma zająć ok 8-10 godzin. Jest tylko jeden szkopuł. Nie idziemy “płaskim” terenem jak to w góra, tylko… schodami. Tak – schodami. Jest ich grubo ponad… 7200 sztuk. Nam całe wejście, łącznie z wieloma przystankami na jedzenie/picie/herbatę zajęło 4 godziny, licząc od ulic miasta. Różnica między szczytem a podnóżem góry to 1400 m. Ale po kolei…

Mijając pierwsze bramy i sklepiki (jest ich dużo) jest jeszcze ok. Idziemy po pierwszych schodach, teren nie jest mocno stromy. Idziemy dalej – kolejne schody i sklepiki. Można zboczyć w kierunku strumyka (obecnie wyschnięty z powodu suszy w Chinach) i kilku ciekawych formacji skalnych – polecam). Można też pójść schodami. Potem idziemy znowu schodami :)

Dochodzimy do kasy. Bilet wstępu obecnie kosztuje 125 RMB (55 PLN!) jednak wyjątkowo można nabyć bilet studenckie (co jest rzadkie w Chinach!). Oczywiście jako, że nikt tutaj nie sprawdza legitymacji, których oczywiście od kilku ładnych lat nie mamy, oraz tego, iż młodo wyglądamy :) udaje mi się kupić dwa bilety studenckie, które kosztują po 62 RMB. Zawsze to 126 RMB w kieszeni :)

Po drodze idziemy schodami, mijamy bramę, idziemy schodami, mijamy sklepiki, idziemy schodami, mijamy świątynię. I tak w kółko. Oczywiście cały czas jesteśmy po czujnym okiem każdego mijanego przez nas Chińczyka – widać białas tutaj to rarytas :) Fakt, po drodze spotykamy pierwszego białasa pod przyjazdu od wyjazdu z Szanghaju. Kilka razy jesteśmy proszeni o możliwość zrobienia sobie z nami zdjęcia. Potem idziemy schodami.



Jedni wchodzą, drudzy schodzą, jedni z reklamówkami, inni z całym tabunem rzeczy. Jest też wersja dla wygodnych – do połowy trasy można podjechać busem, potem najbardziej stromą końcówkę pominąć dzięki kolejce linowej. Takie rozwiązanie zabija jednak całą radość i frajdę z pokonania takiej trasy. A pokonują ją różne osoby – od niemowlaków wnoszonych przez własnych rodziców na plecach, po staruszków, który schodek po schodku uparcie wchodzą na sam szczyt – miejsce gdzie łączy się niebo i ziemia.

Naprawdę warto. Najbardziej w kość daje ostatnio, w zasadzie prosty (w linii prostej) odcinek. Tyle, że po górkę i schodami. Schody są dla nas o tyle nie wygodne, gdyż zostały “przystosowane” do wielkości Chińczyków i ich nóg. Dla nas krok o jeden schód to za mało, z kolei krok o zasięgu 2 schodów to trochę za dużo. I tak źle i tak nie dobrze. Pomóc sobie można idąc skosem – jest wygodniej, ale mi osobiście lepiej się wchodzi standardowo.

Po drodze w jednym ze sklepów kupujemy (za 5 RMB, cena w mieście – 1.5 RMB) lody o smaku… zielonego groszku. Te lody są po prostu PYCHA :)

Idziemy właśnie tam:

W trakcie wspinaczki mija się mnóstwo różnych świątyń i bram czy też napisów na skałach. Największy z nich ma… 25 metrów wysokości i 13 metrów szerokość. Wygląda na mały, ale wymiary robią wrażenie.

Cały czas towarzyszą nam też nasze dzielni zwierzaki – Kleofas i Krowa, które pomimo stopni niewiele niższym niż oni sami, dzielnie wspinają się jeden po jednym schodku…

Ostatni odcinek (potem się okazało, iż prawie ostatni), w każdym bądź razie ostatnia prosta przed główną bramą, chciałem pokonać biegiem. Było to może z 100 schodów, niestety po 60-70 schodzie, pomimo sygnałów wysyłanych przez mózg i moich usilnych chęci jeszcze jednego uniesienia nogi i pokonania kolejnego schodka, nogi nie chciał współpracować i musiałem na moment się zatrzymać…

Potem czekała nas jeszcze krótka (w porównania z podejściem) wspinaczka do najwyżej położonych Świątyń, jednak było warto. Widok, pomimo wszechobecnego wszędzie smogu, zapierał dech w piersiach… Można zwiedzić kilka świątyń, wejść na kilka punktów widokowych, po prostu miejsce styku nieba i ziemi…

W oddali na dole widać było schody, którymi jeszcze 30 minut temu podążał człowiek. Na górze spędziliśmy chyba z 2-3 godziny, pijąc resztę wody i herbatę w barze. Wodę najlepiej kupować jeszcze na dole, w cenie 1-3-5 RMB, gdyż na samym końcu, już na ostatnich najbardziej stromym podejściu osiąga ona cenę 15 RMB (7 PLN) za 0.5 litra!

Wspomniana wcześniej kolejka linowa kosztuje 80 RMB za osobę w jedną stronę. Drogo, ponieważ jednak nigdy nie jechaliśmy tak dużą kolejką, postanowiliśmy skorzystać, gdyż nie wiadomo, kiedy znów będzie taka okazja. Był to mega dobry wybór. Jadąc kolejką na duuużej odległości ziemi, patrzy się na schody zupełnie inaczej. Gdzieś tam w dole, widać malutkie robaczki, malutkich ludzików podążających schodek za schodkiem ku górze. Po prostu jedna wielka masakra :)

Droga na szczyt:

Kolejka zjeżdża mniej więcej do połowy zejścia, resztę należy pokonać pieszą bądź busem. My idziemy oczywiście piechotą. Schodzi się oczywiście też schodami. Mnóstwem schodów. Mijamy pana ze sklepiku u którego podczas wejścia kupiliśmy trawę na herbatę (tak to wygląda) za jakieś 10 RMB za cały woreczek :) Po godzinie docieramy do ulic miasta.

Uzupełniamy zapasy wody i idziemy w kierunku dworca. Pociąg mamy dopiero o 21:39, więc się nie spieszymy. Po drodze jednak nie ma nic ciekawego i łapiemy autobus numer 3 (koszt to 2 RMB/os) i podjeżdżamy nim pod dworzec kolejowy. Idziemy się przejść po okolicy, potem trafiamy do tubylczej jadłodajni, w której zamawiamy dwa “cosie” losowo wybrane z menu.

Dostajemy zupę z sałatą i obsmażanym jakiś mięsem oraz kawałki ryby z bakłażanem i innym dodatkami w pysznym sosie. Plus dwie miski ryżu. Mega wielkie porcje, ze zmęczenia nie zjadamy ich całych. Łączny koszt: 46 RMB :)

Ponownie idziemy się przejść po okolicy i  w końcu udajemy się do poczekalni na dworcu. Do pociągu mamy jeszcze niecałe 2 godziny, więc idziemy spać na krzesełkach. I nagle na 10 minut przed godziną odjazdu pociągu, na tablicy pojawia się informacja o opóźnieniu – dwie godziny. Nowa godzina odjazdu – 23:39, co oznacza przybycie do hotelu ok 1 w nocy. Odpalamy darmowy net na Kundlu i szukamy innych pociągów. Coś znajdujemy. Wychodzimy z części dworca z poczekalniami i lecimy do kas biletowych. O tej godzinie czynne były tylko dwie, oczywiście każda z długim ogonkiem Chińczyków. W tej sytuacji zejdzie nam z 1-1.5h w kolejce. Rezygnujemy i wychodzimy z budynku. Na zewnątrz ktoś krzyczy: “Jinan, Jinan,… Jinan”. Oczywiście krzyczy taksówkach, który ma już dwójkę chętnych na kurs do Jinan (75 km) i szuka dwójki kolejnych chętnych. Uzgadniamy cenę 40 RMB za osobę i ruszamy.

Razem z nami jedzie jakaś Chinka oraz Chińczyk. Chińczykiem okazuj się Gao Yiabo, z którym rozmawiamy przez całą drogę za pomocą… Google Translate. Czas mija bardzo szybko, również dzięki temu, iż taksówkarz jedzie 130 km/h po autostradzie oraz wyprzedza na podwójnej ciągłej :) No, ale przepisy drogowe w Chinach przecież nie obowiązują. Kierowca celem zmiany autostrady robi ciekawy manewr – aby nie nadkładać drogi, zjeżdża w polną drogę, jedziemy jakimś mostem między kamieniami. Nagle zatrzymują go Pani Chinki z wioski. Kierowca coś im płaci (nie widziałem ile), a Pani Chinki z wioski przesuwają kamienie i możemy jechać dalej :) Pomysłowe…

Do Jinan docieramy jakoś po 23, w hotelu lądujemy mniej więcej 30 minut przed północą. Nasze nogi dały radę, jednak przez kilka dni będą nam śnić się schody. Niezależnie jednak od zmęczenia, wysiłku czy tez cierpienia jakie miałaby przynieść taka wycieczka, niezależnie od tego czy będziesz miał/miała po wyprawie 1 czy 20 odcisków – WARTO WEJŚĆ NA TAI SHAN PIECHOTĄ!

Aktualizacja 2011.06.16, 23:59:
Ostatni dzień w Jinan, jutro powrót do Pekinu.

Po wczorajszej wyprawie wstaliśmy dopiero o 10. Dzisiaj mamy tylko dwa cele : Muzeum Prowincji oraz Górę Tysiąca Buddów. Pierwszego z nich nie udaj nam się zrealizować, wieczorem dojdziemy do tego, iż muzeum jest teraz w innej lokalizacji, ponad 6 kmo starego miejsca, podawanego przez przewodniki oraz nawet wikipedię.

Natomiast przychodząc do parku (wstęp 30 RMB) przy górze Tysiąca Buddów przeżyliśmy załamanie – przychodzimy, a tam schody…..

Jakby normalnie wczorajsze ponad 10 000 schodów było nam mało… Tym razem różnica między wysokościami to tylko 200 metrów, więc i schodów było mniej :)

Jakoś się wdrapaliśmy na sam szczyt, po drodze oczywiście mija się kilka świątyń oraz całe mnóstwo posągów Buddy. Od tych najmniejszych do tych największych.

Naprawdę dużych. Największy z nich to złoty Budda, którego wielkość poraża. Cały park jest znacznie mniej zapełniony ludźmi, spotykamy tylko jednego “białasa” natomiast nie mogło się też obejść bez sesji zdjęciowej z Chińczykami (oni chcieli :) oraz miliona spojrzeć mijanych ludzi…

Wieczorem zrobiliśmy sobie mały spacer po hotelowej okolicy, wśród uliczek z handlarzami i sprzedawcami najróżniejszych rzeczy. Z rzeczy materialnych kupiliśmy… bokserki i sznurowadła :D Natomiast nie obyło się bez nowych smaków kulinarnych.

Ponownie, w jednej z lokalnych jadłodajni, zjedliśmy makaron z warzywami i mięsem oraz ryż z jakąś mieszanką.

Nie mogłem także zrezygnować z lodów o smaku zielonego groszku, natomiast Stefcia zadowoliła się lodami o smaku… kukurydzy :)

Następnie przyszła pora na morele (1,80 PLN/kg!) i nektarynki. Na jednym z rogów ulic rozłożył się bar z grillem. Za 10 szaszłyczków z mięsem, dwa szaszłyczki z mega pyszną rybą oraz 1 piwo zapłaciliśmy… 14 RMB (6.5 PLN).

Dzień zakończyliśmy niebieskim napojem z.. żelkami w środku :)

Wróciliśmy do hotelu, rano pobudka – trzeba się spakować, wymeldować z hotelu oraz zdążyć na pociąg numer D40, odjeżdżający do Pekinu o 10:19. Przed nami ostatnie 3.5 dnia w Chinach – tym razem znów Pekin. Pociąg kosztował 153 RMB i trasę długości 495km pokonuje w 3 godziny i 10 minut.

W Pekinie czeka nas też największy hotelowy wypas – Hotel G Beijing nabyty na skutek błędy na booking.com za cenę ok 25 USD (normalnie 105 USD za noc). Jest to hotel 5*, a serwis tripadvisor.com klasyfikuje go na 3 miejscu spośród ponad 14 tysięcy hoteli w Pekinie…






mleko

Komentarz(12)

  1. Ale super. No właśnie miałam nadzieję, że podejdziecie pod tego złotego buddę. A byliście tam w świątyni w środku góry? Tam to dopiero jest klimat… Jest to świątynia wydrążona w skale, 500m wgłąb i jest tam mnóstwo posążków różnorakich.
    Aha, no i w centrum Jinan jest taki park ze źródłem. Ale o wiele mniejszy niż ten, w którym już byliście :)

  2. Gratuluję lekkiej ręki do pisania. O to chodzi aby w krótkich żołnierskich słowach napisać to co interesuje plecakowca. To powinien być szablon dla innych jak należy pisać relacje.
    PZDRW

  3. Na jednym ze zdjęć widać pergole i tylko dużo chińskich głów pozwala mi wierzyć, że to nie pergola we Wrocławiu…

Opublikuj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *